Forum www.lipasquad.fora.pl Strona Główna

Forum www.lipasquad.fora.pl Strona Główna -> Historia -> Powieść w odcinkach - twórczość McGregora.

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi  
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
McGregor
Stały Bywalec



Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4


PostWysłany: Czw 21:27, 28 Lut 2008    Temat postu: Powieść w odcinkach - twórczość McGregora.

Oto miejsce, gdzie będzie można poczytać moje wypociny literackie Very Happy. Zapewniam, że warto będzie zerknąć od czasu do czasu i poczytać coś interesującego.
Powieść będzie się pojawiała w odcinkach - nie wiem jeszcze w jakich odstępach czasu, ale to się wykrystalizuje później.
Zachęcam do lektury. Shocked


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez McGregor dnia Czw 21:30, 28 Lut 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
McGregor
Stały Bywalec



Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4


PostWysłany: Pon 13:32, 03 Mar 2008    Temat postu:

Przepraszam za opóźnienia w pisaniu powieści - pierwszy odcinek pojawi się najprawdopodobniej w tą sobotę lub wcześniej. jest to spowodowane tym, iż mam na razie mnóstwo obowiązków na studiach. Prace trwają....................................

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
McGregor
Stały Bywalec



Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4


PostWysłany: Sob 12:32, 08 Mar 2008    Temat postu:

Pierwszy odcinek powieści - bo nie będą to opowiadania, tylko właśnie powieśc -ukaże się dzisiaj pod wieczór. Pragnę zaznaczyc, iż na stronie forum tekst będzie trochę zniekształcony pod względem formy, ponieważ są tu pewne ograniczenia. Treśc merytoryczna pozostanie jednak nie zmieniona....

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
McGregor
Stały Bywalec



Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4


PostWysłany: Sob 19:38, 08 Mar 2008    Temat postu:

ROZDZIAL PIERWSZY


Przybysze



Wesoła była spokojną, zagubioną pośród drzew wsią, w której życie toczyło się w wolnym, nieco ospałym tempie. Parę lat wcześniej wydarzyło się tu jednak coś, co na zawsze odcisnęło piętno na jej mieszkańcach, na ich ich postrzeganiu świata i rzeczywistości. Wielu z nich opuściło miejscowość, nie mogąc sobie poradzić z tym brzemieniem, które spadło na nich jak burza i okryło niechlubną zasłoną mroku ich sielankowe dotychczas życie pośród łona natury. Ale nie uprzedzajmy faktów, tylko cofnijmy się do czasu, kiedy owe wydarzenia miały miejsce.
Było to latem 1980 roku, kiedy ludzie ze wsi zafrapowani byli chyba tylko i wyłącznie tym, czy i w roku bieżącym zboże oświetli pełnym blaskiem urodzaju ich oczy, tak jak stało się to rok temu. Nie mieli przy tym innych, poważniejszych zmartwień. Pieniędzy na życie w luksusie im nie wystarczało, ale pomimo tego nie narzekali. Żyjąc na uboczu, zdala od zgiełku miasta, przyzwyczaili się do korzystania z dóbr natury pełnymi garściami. Byli też często zdani tylko i wyłącznie na jej przyjaźń i przychylność. Oprócz zboża, które co roku dostarczało im mąki na chleb, hodowali pszczoły, dzięki którym mieli miód, a krowy dawały im codziennie świeżego mleka. Ponadto latem zbierali owoce runa leśnego, a jesienią grzyby. We wsi znajdował się co prawda sklep, ale cóż z tego, skoro ludzie nie mieli pieniędzy. Tylko kilku pracujących dorywczo w mieście mężczyzn i ich rodziny miały pieniądze na codzienne, drobne zakupy, radując w ten sposób serce właścicielki sklepu. Biednej kobiecie już od dawna nie opłacało się prowadzenie tej działalności, ale przyzwyczaiła się do codziennego wstawania i całodniowego przekładania, układania i przemieszczania produktów z jednego miejsca na drugie, nie mając nic innego do roboty. Miała poza tym nadzieję, że kiedyś nadejdą lepsze czasy, że ludzie będą mieli pieniądze. Skąd – tego nie wiedziała. Jak na razie były to tylko marzenia, nie mające żadnych podstaw w rzeczywistości.
Tak żyli sobie spokojnie, nie dręczeni hałasem, zbyt szybkim tempem życia i chorobami. Wieś otoczona była z trzech stron ławą lasów, przeważnie dębowo-bukowych, choć gdzieniegdzie zdarzały się grupki sosen czy świerków, ale ukrytych głęboko w lesie. Była to miejscowość niewielka, w której skład wchodziło około czterdzieści domów. Wiele z nich to były jeszcze drewniane chaty, pamiętające czasy dwóch wojen, które wstrząsnęły światem. Domów murowanych niewiele było, zaledwie 15, i to przeważnie jednopiętrowych, bielonych, pokrytych blachą lub eternitem. W niczym nie przypominały pięknych, XIX-wiecznych dworków szlacheckich, których niewiele już ostało się na terenie Rzeczpospolitej. Do wsi prowadziła jedna droga, i oczywiście nie była to droga asfaltowa, ale zwykła ścieżka polna, utwardzona jedynie stopami mieszkańców.
Tego dnia, a było to 16 lipca roku pańskiego 1980, słońce piekło niemiłosiernie, roztaczając swe ramiona nad światem. Większość ludzi wyległa już z samego rana na okoliczne pola, aby pracować przy żniwach. Okazało się bowiem, że i w tym roku natura hojnie się z nimi obeszła, darując im piękne, złociste kłosy chylące się ku słońcu, jakby chciały uszczknąć chociaż jego kawałek.
Stara Kulikowa, która wiele już w życiu przeszła, stała na ścieżce i doglądała swoich dzieci, pracujących w polu. Patrzyła na nie z wyraźnym zadowoleniem, ciesząc się, że nie zostawiły jej na starość i nie wyjechały do miasta, tak jak zrobiło wielu młodych ludzi chcących robić karierę zdala od ubóstwa wsi i ciężkiej pracy. Na ziemi, nieopodal olbrzymiej gruszy rosnącej obok ścieżki, stało zawiniątko ze świeżym chlebem i dzban pełen mleka, które czekały na jej zmęczonych synów, uwijających się przy wiązaniu zboża w snopy. Małe dzieci, bawiące się w cieniu gruszy, co rusz starały się podebrać kawał chleba czy upić trochę mleka z dzbana. Kulikowa jednak stale miała na nie oko, odganiając je raz po raz od dobrodziejstw przygotowanych dla strudzonych żniwiarzy.
W pewnym momencie jeden z chłopców podniósł się z ziemi i spojrzał w dal. Stał tak dłuższą chwilę, patrząc stale w jeden punkt na widnokręgu, który zdawał się przemieszczać. W końcu z jego ust wyrwał się okrzyk pełen radości i niedowierzania:
Mamo, tato, patrzcie, coś jedzie! Patrzcie, patrzcie! – wskazał przy tym palcem na swoje odkrycie.
Wszyscy ludzie, nawet ci stojący w znacznej odległości od chłopca, najwidoczniej usłyszeli jego krzyk. Zapanowało bowiem wśród nich poruszenie, wszyscy odstąpili od pracy i zaczęli z uwagą wytężać wzrok, jakby na sygnał pistoletu ścigając się, kto pierwszy zidentyfikuje tajemniczy obiekt i nada mu właściwą nazwę. I trudno się było dziwić ich zachowaniu mając na uwadze fakt, że niewielu obcych w ostatnim czasie zaszczyciło ich swoją obecnością w tych stronach.
- To chyba samochód – krzyknął chłopiec, ale nie ten, który obiekt wypatrzył.
Jedna z kobiet, stojących obok dziecka, spojrzała na niego nieco zdziwionym wzrokiem i z ironią w głosie odparła:
- Oj, dziecko, dziecko, któż to widział w tych stronach samochód. No, co najwyżej ciągnik starego Grzelaka, ale to co innego.
Kobietą tą była Krawcowa, której noga nigdy nie dostąpiła zaszczytu stąpania po miejskim bruku.
Jej odpowiedź pozostała jednak bez echa, gdyż rzeczywiście w oczach gapiów zaczęły się wyostrzać gabaryty tego, co chłopiec określił mianem samochodu. Nie było to jednak zwyczajne auto, jakich wiele jeździło wówczas po polskich drogach. Nie był to żaden z tych kaszlaków pokroju malucha czy poloneza. Było to auto zagraniczne, a co najważniejsze wyglądało na nowe. Wielu starszych ze wsi, podobnie jak Krawcowa, nigdy nie miało okazji takich aut widzieć nawet na oczy. Tylko kilku chłopów, którzy niekiedy wyjeżdżali do miasta pracować, uśmiechało się drwiąco pod nosem. Zdawali się być tutaj jedynymi, którzy mają świadomość o istnieniu takich cudów techniki. Reszta ludzi otwierała oczy ze zdumienia, myśląc zapewne, że to jakiś burżuj z miasta zabłądził i krąży po polach, szukając drogi wyjścia z tego szamba. Auto niewątpliwie zmierzało w kierunku wsi, bowiem droga, po której sunęło leniwie, urywała się gwałtownie na skraju lasu, przechodząc w wąską, leśną ścieżkę. Dalej samochodem nie dało się przejechać.
Po kilku minutach oczekiwania ludzi, auto w końcu dojechało. Było to audi koloru czarnego. W środku siedziały dwie osoby – mężczyzna i kobieta. Gdy samochód przystanął, drzwi po stronie pasażera powoli się otwarły i wysiadła z niego młoda, niespełna 30 letnia dziewczyna. Mężczyzna ani drgnął. Wodził tylko wzrokiem po zgromadzonych wokół auta gapiach. Patrzył beznamiętnie, nie zdradzał żadnego zażenowania czy nawet zainteresowania. Zdawał się myśleć: Co do cholery ci ludzie ode mnie chcą? Co się tak gapią? Człowieka nie widzieli czy co?
Kobieta zachowywała się zupełnie inaczej. Z szerokim uśmiechem na twarzy i delikatnym spojrzeniem zwróciła się w stronę Kulikowej, która stała najbliżej auta.
- Dzień dobry, a może raczej Szczęść Boże, gospodyni – zawołała kobieta.
- A Szczęść Boże, Szczęść Boże – odparła Kulikowa, podejrzliwie patrząc na nią spode łba – a cóż to do nas państwa sprowadza? Co, może zabłądziliście?
- O nie, my jesteśmy państwa nowymi sąsiadami, nazywamy się Haliccy. Kupiliśmy przed tygodniem dom po starej Jagodowej. Ona umarła, nieprawdaż?
Tak, prawdaż, prawdaż – odparła z przekąsem Kulikowa - niestety, bo dobra to była kobiecina – z wyraźnym smutkiem w głosie dodała – ale z tego co ja słyszałam, miał tu zamieszkać jej syn Włodek. Czy coś się z nim stało? - ożywiła się nieco gospodyni.
- Nie, absolutnie – odparła kobieta z życzliwością w głosie, uspokajając tym samym Kulikową – on postanowił sprzedać ten dom i pozostać w mieście. No, a my akurat szukaliśmy jakiegoś skromnego domu na wsi, i, jak sądzę, znaleźliśmy – z wyraźnym zadowoleniem dodała Halicka, rozglądając się wokół po twarzach zgromadzonych, jakby szukała ogólnej akceptacji.
- Jak widzę, będziemy mieli niezwykle miłych sąsiadów – dopowiedziała młoda dama, chcąc wzbudzić jeszcze większe zaufanie wśród podejrzliwie patrzących.
- No, to się jeszcze zobaczy – odburknęła pod nosem Kulikowa.
- Co proszę? Mówiła coś pani? - zapytała kobieta, nie mogąc zrozumieć bełkotu starej.
- Nie, nic nie mówiłam – skłamała gospodyni – oczywiście bardzo się cieszymy z państwa przyjazdu – mówiąc to, łypnęła ukradkiem okiem na swego syna, stojącego obok. Ten zaśmiał się pod nosem, opuszczając delikatnie głowę, aby młoda kobieta niczego się nie domyśliła.
Halicka jednak niczego nie zauważyła. Stała jeszcze przez chwilę, przyglądając się nowym sąsiadom. Oni również patrzyli na przybyłych. Nie był to jednak wzrok zwyczajny, ale taki, który Halicką przenikał dogłębnie, powodując mrowienie na całym ciele.
- Czy możesz się w końcu dowiedzieć, gdzie jest ten cholerny dom? - z wnętrza samochodu dobiegł cichy, zniecierpliwiony głos mężczyzny, przerywając w ten sposób ciszę, trwającą już dobrych kilkadziesiąt sekund.
Kobieta, wyrwana z otępienia, spojrzała na niego z lekkim przestrachem w oczach. Następnie zwróciła głowę w stronę gapiów.
- A właśnie, tak miło sobie rozmawiamy, a przecież my nawet nie wiemy, który to dom – zapytała natychmiastowo reagując na sugestię męża - czy byłaby pani tak miła i go wskazała.Musimy się jeszcze rozpakować, a zbliża się już wieczór – dodała spokojnym tonem, jakby chcąc załagodzić nadpsutą atmosferę, która zapanowała po niefortunnej wypowiedzi Halickiego.
Kulikowa wskazała palcem na drewniany dom, stojący na skraju wsi.
- To ten – powiedziała – może nie wygląda zbyt okazale, ale i tak w środku jest obszerniejszy od innych podobnych.
- Dziękuję bardzo, i do zobaczenia jutro – pożegnała się Halicka - dzisiaj już raczej nie będziemy mieli okazji się zobaczyć, bo mamy mnóstwo pracy w domu. A widzę, że i państwo macie dużo roboty w polu – dodała, po czym wsiadła do auta.
Następnie samochód powoli ruszył w stronę wskazanego domu. Ludzie wodzili za nim wzrokiem, aż do momentu, kiedy zatrzymał się koło budynku. Dopiero kiedy auto stanęło, wszyscy jak gdyby nigdy nic powrócili do obowiązków. Nie można się było oprzeć wrażeniu, jakby momentalnie zapomnieli o wszystkim, co się przed chwilą działo. Jedynie dzieci, u których zaciekawienie osiągnęło szczytowy poziom, zaczęły zbliżać się ukradkiem w stronę auta.
Haliccy natomiast, wysiadłszy z samochodu, rozejrzeli się dookoła. Dom rzeczywiście nie wyglądał z zewnątrz zbyt okazale. Stare belki, które stanowiły ścianę chaty, były już nieco spróchniałe. Wokół domu rosły pokrzywy i inne chwasty, ekspansywnie wkraczając nawet na ścieżkę, jakby chciały w ten sposób bronić dostępu do chaty pod nieobecność właścicielki. Pierwszy w stronę drzwi przystąpił mężczyzna. Wsadził delikatnie klucz do dziurki, ale ku jego zdziwieniu drzwi same otwarły się pod naciskiem dłoni.
- Cholera, a to bachory, złodzieje jedne – zaklął pod nosem, myśląc zapewne, że to dzieci, kierowane niepochamowaną pokusą i ciekawością, pozwoliły sobie wyłamać zamek i sprawdzić, jakie to skarby pozostawiła po swojej śmierci Jagodowa.
Po krótkiej chwili Halicki wszedł do środka. Kobieta natomiast nadal stała przed chatą, przerażona jej stanem zewnętrznym. Zamurowało ją. Nigdy w życiu nie mieszkała w takich warunkach, i niezmiernie była przestraszona perspektywą spędzenia dalszych swoich lat życia w tym miejscu. Okolica co prawda była niezwykle malownicza, ale ten dom...pozostawiał wiele do życzenia. W końcu jednak przełamała się i przystąpiła parę kroków, stając w drzwiach obok męża. Teraz oboje już patrzyli na wnętrze chaty. Z drzwi frontowych wchodziło się od razu do kuchni. Ale z prawdziwą kuchnią niewiele ona miała wspólnego. Po prawej stronie, przy ścianie, znajdował się duży, brązowy piec kaflowy. Na środku pomieszczenia stał natomiast szeroki, dębowy stół, a wokół niego kilka starych krzeseł, w tym jedno z ułamaną nogą. I tyle. Nic więcej. Przybysze wkroczyli powoli do domu. Kiedy postawili stopy na drewnianej podłodze, ta niesamowicie głośno zaskrzypiała. Kolejnym, i zarazem ostatnim pomieszczeniem w chacie, był pokój sypialny. I tu czekało ich miłe zaskoczenie. Pokój na pierwszy rzut oka wydawał się być bowiem bardzo duży. Przy ścianie stało ogromne łóżko, zbite z drewnianych, dębowych desek. Skądinąd zdziwiło Halickich to, że stara kobieta, wdowa, spała w tak ogromnym łożu. No ale to już nie ich problem. Obok łóżka stała szafka, a na niej leżała biała serweta. Po drugiej stronie pokoju stała natomiast stara, duża szafa, oczywiście również dębowa. W szafie jednak nic nie było, żadnego nawet ubrania.
- Widzę, że dzieci nie próżnowały – rzekł przerywając ciszę Halicki - widziałaś zamek? Wyłamany – dodał po chwili.
- Nie przesadzaj, przecież to nie znaczy, że to właśnie dzieci przyszły i jak złodzieje wszystko wykradły - odpowiedziała kobieta.
- A widziałaś je w ogóle. Z tymi rozdziawionymi gębami wyglądały tak, jakby chciały zjeść nas i samochód. Jestem pewny, że to one – krzyknął podniesionym głosem.
- Kiedyś lubiłeś dzieci... - szepnęła kobieta, spuszczając głowę.
- Dobrze już, nie narzekam, zmieńmy temat – rzekł Halicki, wyraźnie chcąc wkroczyć na inny tor rozmowy.
- Musimy to wszystko jakoś urządzić – dodał po chwili - Chodźmy po rzeczy do samochodu.
Kobieta już nic nie odpowiedziała, tylko wyszła za nim z domu. Koło samochodu w tym czasie zebrała się spora grupka dzieciarni. Chłopcy okrążyli auto ze wszystkich stron, zaglądając przez szyby do środka. Dziewczynki stały nieco na uboczu, wydawały się być bardziej od nich powściągliwe. Zresztą bały się groźnie wyglądającego Halickiego, który wcześniej tak złowrogo na nie patrzył. Kiedy mężczyzna wyszedł z chaty i ujrzał dzieci kłębiące się wokół samochodu, momentalnie krew uderzyła mu do głowy. Halicka chwyciła go za rękaw, chcąc go trochę uspokoić i przy okazji dać dzieciom więcej czasu do ucieczki. On jednak wyrwał się jej gwałtownie i żwawym krokiem ruszył w ich stronę, wykrzykując przy tym na całe gardło:
- A wy bachory czego tu? Tego już za wiele. Dom okradłyście, a teraz jeszcze auto chcecie mi zdewastować. O nie!
Kilka dziewczynek stojących z dala od auta uciekło natychmiast, drąc się wniebogłosy. Chłopcy nie byli aż tak strachliwi. Co prawda odstąpili od samochodu na jakieś dziesięć kroków, ale śmiali się z mężczyzny pokazując go palcami. To rozsierdziło go jeszcze bardziej, i dopiero kiedy rzucił się na nich z impetem, z wrzaskiem pobiegli w stronę żniwiarzy. Mężczyzna stanął na drodze, sapiąc z nagłego wysiłku, jaki musiał podjąć. Kobieta podeszła do niego i spokojnym głosem zaczęła go pocieszać:
- No widzisz, i po co ci to. Nie denerwuj się, to tylko dzieci. A pamiętasz... - przerwała na chwilę, zastanawiając się, czy przywoływać wspomnienia – a pamiętasz Piotrusia. Był taki sam jak one, też ciekawski i zawsze pełen energii – dodała ze smutkiem.
- Ale jego już nie ma! Nie ma, rozumiesz! I nie wracaj do tego więcej – krzyknął Halicki, a po chwili po rozgrzanym policzku spłynęła mu łza.
Odchylił głowę w bok i wytarł ją ukradkiem o rękaw, ale Halicka zdążyła to zauważyć.
- Dobrze, dosyć tego, chodźmy wypakować nasze rzeczy – powiedział po kilku sekundach, wyrywając kobietę z lekkiej zadumy.
Halicki otworzył bagażnik i zaczęli wyciągać rzeczy. Następnie, posmutniali nagłym wspomnieniem dziecka, nie rozmawiając już ze sobą, wnieśli bagaże do chaty. Pozostała część popołudnia upłynęła im na urządzaniu mieszkania i na rozpakowywaniu sprzętów. Nie było tego wszakże wiele. Trochę naczyń i garnków, dwa małe krzesła przygotowane w razie czego, gdyby przypadkiem w domu nie było nic do siedzenia. Ponadto trochę ubrań, przy czym przeważnie damskich. Mężczyzna bowiem przywiózł ze sobą tylko jeden garnitur, dwie koszule, dwa swetry i kilka par spodni, nie wliczając w to bielizny. Kobieta wszystko to starannie umieściła w szafie.
Kiedy nastał zmierzch, było koło dziewiątej wieczorem. Halicka zapaliła kilka świec, które przywiozła ze sobą. Innego światła tutaj nie było. Później pościeliła łóżko, widząc zmęczenie na twarzy męża. Gdy to zrobiła, on rozebrał się szybko i nic nie mówiąc, położył się i zasnął. Halicka jeszcze przez chwilę krzątała się po kuchni, ale w końcu i ona znużona całym dniem, położyła się obok niego. Przed snem zmówiła dziesiątek różańca, poleżała jeszcze chwilę, myśląc o smutnym wspomnieniu, jakie dzisiaj przywołała. Pomyślała, czy może niepotrzebnie to zrobiła. W końcu jednak zasnęła, nie odpowiadając sobie nawet na to pytanie.
Zapadła ciemna noc...

Koniec rozdziału pierwszego


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.lipasquad.fora.pl Strona Główna -> Historia Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin